czwartek, 9 lutego 2017

List do Premiera Jana Olszewskiego

Napisałem kiedyś list do Pana Premiera Jana Olszewskiego. List w sprawie „Stoczni Gdańskiej”. Po kilku latach opublikowałem ów list na stronie „Radia Wnet” mając nadzieję, że ktoś, w końcu, zainteresuje się tym, jakże bardzo poważnym tematem, jak państwo polskie utraciło kontrolę nad stoczniami. Problem należy do tych bardzo złożonych, i to nie z jednym tylko dnem, ale kilkoma... Ów list, to tylko malutka próba odkrycia całego szacher macher. Z racji, iż osobiście pracowałem oraz pracuję społecznie nadal dla „Stowarzyszenia Akcjonariuszy i Obrońców Stoczni Gdańskiej Arka”, siłą inercji, przez szereg lat uzyskiwałem wiedzę porażającą. Doszedłem do wniosku, że muszę w końcu coś z tym zrobić, przekazać w eter chociaż tyle, ile jeszcze w pamięci i na dokumentach zostało. Jestem to winien mojemu śp. Tacie, który za tą stocznie dosłownie przelał krew ginąc tragicznie w wypadku samochodowym na drodze do Warszawy jadąc na spotkanie z ówczesnym ministrem skarbu niejakim Chronowskim za rządów upadłej i niechlubnej awues. Tato, na pół roku przed swoją śmiercią zostawił mi swoisty testament. Powiedział mi tak – „widzisz synek, ja walczę z systemem o uratowanie miejsc pracy i zatrzymanie grabieży nie stu czy dwustu złotych, ale setek milionów, gdyż same tereny stoczni są warte grubo ponad miliard złotych. W Polsce można człowieka zabić za marny grosz, a zatem ja zdaję sobie sprawę, że wcześniej czy później, ale mnie z tej drogi usuną. Chciałbym, abyś po mojej śmierci zajął się dalej tematem wrogiego przejęcia „Stoczni Gdańsk.” Pół roku po tej rozmowie już nie żył.
Oto kopia mojego listu wysłanego do Premiera Jana Olszewskiego latem 2007 roku. List pozostał bez echa...

Szanowny Panie Premierze,
Ponownie, po raz drugi, bardzo proszę Pana Premiera o interwencję u Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w sprawie Stoczni Gdańskiej, bowiem sytuację mamy krytyczną. Sprawdza się to wszystko, co przewidziałem i Panu Premierowi opowiedziałem w lutym bieżącego roku (a był to rok 2007).
Cztery miesiące temu, gdy odwiedziłem Pana w Kancelarii Prezydenta, zdałem Panu relację o tym, że możemy spodziewać się załamania wyników ekonomicznych w stoczni gdańskiej, że Zarząd Stoczni działa na jej szkodę i nie ma już czasu zupełnie na jakiekolwiek kosmetyczne zmiany kierownictwa w stoczni.
Stocznia tonie. Buczkowski będąc jej wiceprezesem, w momencie gdy rządzi Prawo i Sprawiedliwość, jest przykładem na rozdwojenie jaźni. Wiemy przeciecz obaj, że Pan Buczkowski razem z Panem Szlantą doprowadzili do okrojenia i oderwania terenów stoczniowych. Jak można na takim człowieku budować przyszłość gospodarczą w naszej stoczni.? To jest skandal, którego nie można wytłumaczyć pustymi frazesami, jak czyni to szef stoczni, Pan Prezes Andrzej Jaworski.
Wiemy, że Solidarność w stoczni w osobie Pana Gałęzewskiego broni układu pana Jaworskiego na szczeblach władzy. Wiemy też, że Pan Jaworski jest bliskim współpracownikiem Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale do prawdy, czy nic nie można zrobić, aby wymienić zarząd.? Jakoś nie mogę w to uwierzyć. Może jest również też coś, o czym ja nie wiem, a co skutecznie podtrzymuje ten chory i zdegenerowany układ władzy w Stoczni Gdańskiej.
Mamy straty. Nic nie uczyniono w sprawie odzyskania terenów. Nic nie uczyniono w sprawie odzyskania pochylni. Nie zrobiono ani jednego kroku w sprawie odszkodowania należnego zgodnie z wyrokiem sądowym. Czy to wszystko można jeszcze jakoś wytłumaczyć.?
Mamy dokumenty, posiadamy dowody na potwierdzenie tych gorzkich słów. Panie Premierze proszę raz jeszcze o pomoc. Proszę o interwencję u Prezydenta w tej sprawie.
Z wyrazami głębokiego szacunku,
Tomasz Hutyra

Powyższy list wysłałem do Pana Premiera Olszewskiego ósmego sierpnia 2007 roku. Można powiedzieć, iż to był ostatni kontakt między nami. Wcześniej, w lutym 2007 roku byłem w Warszawie w Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i osobiście rozmawiałem z doradcą Prezydenta Lecha Kaczyńskiego z Panem Premierem Janem Olszewskim w sprawie Stoczni Gdańskiej. Poinformowałem Pana Premiera, iż Zarząd Stoczni reprezentowany przez Pana Andrzeja Jaworskiego nosi się z zamiarem sprzedania zakładu inwestorom z Ukrainy. Pan Premier poinformował mnie, że Prezydent nigdy nie zgodzi się na sprzedaż inwestorom z Ukrainy, bowiem za nimi stoi koncern Donbas, na który prawdopodobnie wpływ mają rosyjskie służby specjalne powiązane z dawnymi interesami KGB. Cóż, jak wiemy, stało się dokładnie tak jak przewidziałem. Stocznia poszła w ręce ukraińskie. Ale dzisiaj jest jeszcze ciekawiej, otóż mamy taką sytuację, że Pan Andrzej Jaworski zasiada w Sejmie i opowiada wszem i wobec, jak to on sprawnie działał na rzecz Gdańskiej Stoczni. Dzisiaj Stocznia Gdańska w oddartym kawałku, bez swoich strategicznych terenów (tereny owe zostały wrogo przejęte i wielokrotnie odsprzedane dalej, a czym dalej tym trudniej złapać złodzieja) jeszcze działa, jeszcze zipie, ale to tylko kwestia czasu, gdy i ona dołączy do reszty bankrutów. Nie ma już stoczni w Gdyni, nie ma w Szczecinie, koniec dziesiątków zakładów kooperujących. Finał dla instytutów badawczych i rozwojowych. Początek końca polskiej myśli technicznej związanej z okrętownictwem. Cała gałąź potężnego przemysłu została wycięta. Kto jest winien.? Kto za tym stoi.? Kto ten układ wspiera.?
Śmieszą mnie sprawy banalne, wszelkie śledcze komisje sejmowe. Czym one się pokończyły.? Skandalami, oskarżeniami, zapomnieniem. Prokuratorzy oraz służby specjalne do tego powołane nie potrafią prowadzić śledztw strategicznych, działać na rzecz gospodarki narodowej przejmowanej wrogo na naszych oczach. My Polacy stoimy obecnie pod ścianą i zadajemy sobie pytanie czy państwo polskie jeszcze działa w interesie bytu narodowego.? Mam nadzieję, iż nastanie w końcu taki rząd, który pozwoli swobodnie działać rzetelnym prokuratorom, a oni podejmą śledztwa na wielu obszarach, między innymi zajmą się sprawą zbyt łatwego wyzbycia się całego przemysłu okrętowego w Polsce. Dowiodą, kto za tym stał… Ale, to tylko już nadzieja. Przez ów upadek tysiące moich rodaków musiało wyjechać po raz kolejny z własnego kraju za chlebem na obczyznę, ale kogo to dzisiaj obchodzi…
Opublikowane w 2012 roku, przeszło bez echa...

środa, 8 lutego 2017

Esbecja w drugiej Solidarności

W schyłkowej fazie peerelu jak wulkan wybucha „Solidarność”. Bardzo szybko zostaje spacyfikowana, a konsekwencje wojny z narodem trwają do dzisiaj. Dlaczego po wygaszeniu stanu wojennego społeczeństwo polskie już się nie pozbierało, mało tego, zostało wyraźnie podzielone.? Na to trudne pytanie możemy znaleźć szereg odpowiedzi gdyż wystarczy poczytać o samych przygotowaniach poprzedzających wprowadzenie stanu wojennego. Przyjrzyjmy się bliżej jednej z wielu prowokacji esbeckich o kryptonimie „Renesans”.
Dziwnym trafem nikt nie chce zgłębić tego ponurego tematu i dołączyć go do naszych dziejów najnowszych. Nieżyjący już śp. Janusz Kurtyka uważał, że esbecka „Akcja Renesans” nie zaowocowała zgodnie z oczekiwaniami. Ale czy na pewno pan Janusz Kurtyka miał rację.? Pan Andrzej Gwiazda, mój jedyny polityczny autorytet, również nie za bardzo chciał zgłębiać „Akcję Renesans”, zakładam że nie do końca zrozumiał z czym mamy do czynienia.
Cóż to takiego ów „Renesans”.? Otóż sprawa musi być według mnie wyjątkowa, bowiem już na samym początku obowiązywania stanu wojennego w dniu 23 grudnia 1981 roku pierwszy zastępca ministra spraw wewnętrznych niejaki generał Stachura wydał nakaz przygotowania i przeprowadzenia operacji o wieloznacznym kryptonimie „Renesans”. Aparat bezpieczeństwa zakładał, iż po zniesieniu stanu wojennego w Polsce niezbędne będzie osłabienie siły Związku Zawodowego „Solidarność”. Ten cel miano osiągnąć poprzez inspirowane działania służby bezpieczeństwa, już od samego początku trwania stanu wojennego, idąc w kierunku kreowania nieformalnych grup inicjatywnych, które po ustaniu wojny jaruzelskiej przejmą władzę w związkach zawodowych, w kluczowych dla państwa zakładach pracy i środowiskach. Miał nastąpić specyficzny esbecki renesans, czyli zwykłe odrodzenie kontroli służb specjalnych i państwa nad związkiem, a tym samym nad społeczeństwem. Tajniacy wprowadzali swoich ludzi wszędzie, gdzie tylko mogli. Przyjrzyjmy się, na podstawie archiwalnych materiałów Instytutu Pamięci Narodowej, na ile takie działanie powiodło się w Gdańsku.

Dwie teczki. Trzy lustracje.

     Dawno, bardzo dawno temu, w latach kontrreformacji pewien ksiądz, a później święty Filip Neri, po usłyszeniu grzechu pomówienia podczas spowiedzi miał rzec do pewnej niewiasty –„Idź na targ, kup zabitą, ale nie oskubaną kurę, następnie za miastem przejdź się kilka razy w tę i tamtą stronę, a w ciągu spaceru oskub całą kurę. Po skończeniu tej czynności wróć do mnie i zdaj mi sprawę z dokładnego spełnienia rozkazu”. Kobieta gdy już wypełniła zadanie i po pewnym czasie powróciła do spowiednika miała usłyszeć –„wiernie spełniłaś pierwszą część rozkazu. Wypełnijże teraz drugą, a będziesz zupełnie uzdrowiona. Wróć na to samo miejsce, skąd przychodzisz, obejdź te same drogi, po których idąc skubałaś kurę i pozbieraj wszystkie pióra, które rozrzuciłaś po drodze”. Oczywiście niewiasta nie była w stanie wykonać prostego na pozór zadania wyzbierania piór. Zapewne poczuła swoją winę dogłębnie i może również zrozumiała, że już nie jest w stanie naprawić wyrządzonej krzywdy.

     Tyle morał i zamierzchła mądrość świętego. W naszej dobie natomiast od teczek specjalnego znaczenia do pomówień droga prosta lecz niezmiernie okrutna. Rzeczywistość wygląda bardzo źle, pióra latają jak opętane zaśmiecając nasz kraj, ale co gorsza nie widać końca zadymy. Po dwudziestu siedmiu latach wolności od komuny coraz bardziej grzęźniemy w bagnie i hańbie jej nierozliczenia, a był dostępny przecież czas, gdy prawie wszyscy Polacy wspólnie i metodycznie podjęli skuteczną próbę zrzucenia kajdan czerwonego ucisku. Niestety, tak się „obalaniem komuny” zmęczyli, że zapomnieli wyrwać „czerwony chwast” razem z korzeniami do samego jego końca. Już podczas „rozmów na okrągło” późniejsi tolerancyjni, różowi, kolorowi, oświeceni inaczej, czy też kosmopolici zarzucali tym, którzy chcieli lustracji i dekomunizacji, butę, radykalizm i podżeganie do nienawiści. Podnoszą do dnia dzisiejszego pogląd, iż pokojowe przejście do nowego systemowego rozdania bez przelewu krwi stanowi wartość najwyższą. Nie chcą zauważyć, że jednak krwi przelewać nie chciano, a tylko rozliczyć, a później zakazać beneficjentom tamtego reżymu panoszenia się w nowym. A może działacze solidarności myśleli, iż czerwoni to ludzie z klasą, na stanowiska w III RP pchać się nie będą, zresztą za komuny się już wypaśli. No ale, jeżeli sam guru wszystkich guru, „autorytet solidarności niebywały” Adaś Michnik i jego as, człowiek honoru, najdoskonalszy autor stanu wojennego generał Kiszczak padają sobie w ramiona, to co wtedy mógł myśleć zwykły działacz dolnego szczebla.?