Napisałem kiedyś list do
Pana Premiera Jana Olszewskiego. List w sprawie „Stoczni
Gdańskiej”. Po kilku latach opublikowałem ów list na stronie
„Radia Wnet” mając nadzieję, że ktoś, w końcu, zainteresuje
się tym, jakże bardzo poważnym tematem, jak państwo polskie
utraciło kontrolę nad stoczniami. Problem należy do tych bardzo
złożonych, i to nie z jednym tylko dnem, ale kilkoma... Ów list,
to tylko malutka próba odkrycia całego szacher macher. Z racji, iż
osobiście pracowałem oraz pracuję społecznie nadal dla
„Stowarzyszenia Akcjonariuszy i Obrońców Stoczni Gdańskiej
Arka”, siłą inercji, przez szereg lat uzyskiwałem wiedzę
porażającą. Doszedłem do wniosku, że muszę w końcu coś z tym
zrobić, przekazać w eter chociaż tyle, ile jeszcze w pamięci i na
dokumentach zostało. Jestem to winien mojemu śp. Tacie, który za
tą stocznie dosłownie przelał krew ginąc tragicznie w wypadku
samochodowym na drodze do Warszawy jadąc na spotkanie z ówczesnym
ministrem skarbu niejakim Chronowskim za rządów upadłej i
niechlubnej awues. Tato, na pół roku przed swoją śmiercią
zostawił mi swoisty testament. Powiedział mi tak – „widzisz
synek, ja walczę z systemem o uratowanie miejsc pracy i zatrzymanie
grabieży nie stu czy dwustu złotych, ale setek milionów, gdyż same
tereny stoczni są warte grubo ponad miliard złotych. W Polsce można
człowieka zabić za marny grosz, a zatem ja zdaję sobie sprawę, że
wcześniej czy później, ale mnie z tej drogi usuną. Chciałbym,
abyś po mojej śmierci zajął się dalej tematem wrogiego przejęcia
„Stoczni Gdańsk.” Pół roku po tej rozmowie już nie żył.
Oto kopia mojego listu
wysłanego do Premiera Jana Olszewskiego latem 2007 roku. List
pozostał bez echa...
Szanowny Panie Premierze,
Ponownie, po raz drugi,
bardzo proszę Pana Premiera o interwencję u Pana Prezydenta Lecha
Kaczyńskiego w sprawie Stoczni Gdańskiej, bowiem sytuację mamy
krytyczną. Sprawdza się to wszystko, co przewidziałem i Panu
Premierowi opowiedziałem w lutym bieżącego roku (a był to rok
2007).
Cztery miesiące temu, gdy
odwiedziłem Pana w Kancelarii Prezydenta, zdałem Panu relację o
tym, że możemy spodziewać się załamania wyników ekonomicznych w
stoczni gdańskiej, że Zarząd Stoczni działa na jej szkodę i nie
ma już czasu zupełnie na jakiekolwiek kosmetyczne zmiany
kierownictwa w stoczni.
Stocznia tonie. Buczkowski
będąc jej wiceprezesem, w momencie gdy rządzi Prawo i
Sprawiedliwość, jest przykładem na rozdwojenie jaźni. Wiemy
przeciecz obaj, że Pan Buczkowski razem z Panem Szlantą
doprowadzili do okrojenia i oderwania terenów stoczniowych. Jak
można na takim człowieku budować przyszłość gospodarczą w
naszej stoczni.? To jest skandal, którego nie można wytłumaczyć
pustymi frazesami, jak czyni to szef stoczni, Pan Prezes Andrzej
Jaworski.
Wiemy, że Solidarność w
stoczni w osobie Pana Gałęzewskiego broni układu pana Jaworskiego
na szczeblach władzy. Wiemy też, że Pan Jaworski jest bliskim
współpracownikiem Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale do
prawdy, czy nic nie można zrobić, aby wymienić zarząd.? Jakoś
nie mogę w to uwierzyć. Może jest również też coś, o czym ja
nie wiem, a co skutecznie podtrzymuje ten chory i zdegenerowany układ
władzy w Stoczni Gdańskiej.
Mamy straty. Nic nie
uczyniono w sprawie odzyskania terenów. Nic nie uczyniono w sprawie
odzyskania pochylni. Nie zrobiono ani jednego kroku w sprawie
odszkodowania należnego zgodnie z wyrokiem sądowym. Czy to wszystko
można jeszcze jakoś wytłumaczyć.?
Mamy dokumenty, posiadamy
dowody na potwierdzenie tych gorzkich słów. Panie Premierze proszę
raz jeszcze o pomoc. Proszę o interwencję u Prezydenta w tej
sprawie.
Z wyrazami głębokiego
szacunku,
Tomasz
Hutyra
Powyższy list wysłałem do
Pana Premiera Olszewskiego ósmego sierpnia 2007 roku. Można
powiedzieć, iż to był ostatni kontakt między nami. Wcześniej, w
lutym 2007 roku byłem w Warszawie w Kancelarii Prezydenta
Rzeczypospolitej Polskiej i osobiście rozmawiałem z doradcą
Prezydenta Lecha Kaczyńskiego z Panem Premierem Janem Olszewskim w
sprawie Stoczni Gdańskiej. Poinformowałem Pana Premiera, iż Zarząd
Stoczni reprezentowany przez Pana Andrzeja Jaworskiego nosi się z
zamiarem sprzedania zakładu inwestorom z Ukrainy. Pan Premier
poinformował mnie, że Prezydent nigdy nie zgodzi się na sprzedaż
inwestorom z Ukrainy, bowiem za nimi stoi koncern Donbas, na który
prawdopodobnie wpływ mają rosyjskie służby specjalne powiązane z
dawnymi interesami KGB. Cóż, jak wiemy, stało się dokładnie tak
jak przewidziałem. Stocznia poszła w ręce ukraińskie. Ale dzisiaj
jest jeszcze ciekawiej, otóż mamy taką sytuację, że Pan Andrzej
Jaworski zasiada w Sejmie i opowiada wszem i wobec, jak to on
sprawnie działał na rzecz Gdańskiej Stoczni. Dzisiaj Stocznia
Gdańska w oddartym kawałku, bez swoich strategicznych terenów
(tereny owe zostały wrogo przejęte i wielokrotnie odsprzedane
dalej, a czym dalej tym trudniej złapać złodzieja) jeszcze działa,
jeszcze zipie, ale to tylko kwestia czasu, gdy i ona dołączy do
reszty bankrutów. Nie ma już stoczni w Gdyni, nie ma w Szczecinie,
koniec dziesiątków zakładów kooperujących. Finał dla instytutów
badawczych i rozwojowych. Początek końca polskiej myśli
technicznej związanej z okrętownictwem. Cała gałąź potężnego
przemysłu została wycięta. Kto jest winien.? Kto za tym stoi.? Kto
ten układ wspiera.?
Śmieszą mnie sprawy banalne,
wszelkie śledcze komisje sejmowe. Czym one się pokończyły.?
Skandalami, oskarżeniami, zapomnieniem. Prokuratorzy oraz służby
specjalne do tego powołane nie potrafią prowadzić śledztw
strategicznych, działać na rzecz gospodarki narodowej przejmowanej
wrogo na naszych oczach. My Polacy stoimy obecnie pod ścianą i
zadajemy sobie pytanie czy państwo polskie jeszcze działa w
interesie bytu narodowego.? Mam nadzieję, iż nastanie w końcu taki
rząd, który pozwoli swobodnie działać rzetelnym prokuratorom, a
oni podejmą śledztwa na wielu obszarach, między innymi zajmą się
sprawą zbyt łatwego wyzbycia się całego przemysłu okrętowego w
Polsce. Dowiodą, kto za tym stał… Ale, to tylko już nadzieja.
Przez ów upadek tysiące moich rodaków musiało wyjechać po raz
kolejny z własnego kraju za chlebem na obczyznę, ale kogo to
dzisiaj obchodzi…
Opublikowane w 2012 roku,
przeszło bez echa...