piątek, 13 stycznia 2017

Bolesław Hutyra. Mój kochany Tato.

Mój kochany Tatuś. Miałem lat pięć, może sześć. Przełom lat sześćdziesiątych oraz siedemdziesiątych. Wtedy pierwszy raz, ja chłopak znad samego morza, znalazłem się wysoko w górach. Podchodziłem z Tatą zimą w stronę hali gąsienicowej, do schroniska Murowaniec. Doskonale pamiętam to moje pierwsze górskie podejście. Miałem plecak, miałem nartki, było bardzo ciężko. Oczywiście po chwili już płakałem, ale i słyszałem, im wyżej wyjdziesz, tym bardziej się zmęczysz. Wtedy nie rozumiałem tych słów wcale… Później odebrano mi narty, później ów plecak, a na sam koniec niesiono na tak zwanego barana. Następnie pierwsze ślizgi po śniegu hali gąsienicowej. Oczami dziecka widziane góry, swoim ogromem wzbudzające we mnie strach. A mój tato na te moje lęki zabrał mnie któregoś wieczora, gdy pogoda sprzyjała i widoczność pozwala na obserwację, na krótką wycieczkę w gwieździstą noc, pod Zawrat, aby ów strach uwolnić. Pamiętam usiedliśmy, nie wiem na czym, ale trwało to chwilę bez zbędnych słów. Przede mną roztaczał się ogrom Tatr, a swoim majestatem, wielkością, zimnem, niedostępnością, w szczególnej obecności mojego ojca, przyciągał moje zainteresowanie jak jakiś magnez. Tatuś rzekł – widzisz synku, te góry stworzył Bóg, dlatego one są takie piękne. Te słowa niosę w mym sercu przez całe życie moje. Miłość do gór pozostaje moją najwierniejszą ze wszystkich. Moim dzieciom przekazuję pasję ich dziadka. Kiedy tylko mogę, to w góry zabieram. Wieczorami opowiadam im wtedy, jakiego dziadka mieli. Jakim był człowiekiem? Jakie serce miał? Jak bardzo wrażliwy był? Ile pasji miał...?
 Kiedyś szliśmy główną ulicą naszego miasta Gdyni z nartami na plecach. A było to w latach siedemdziesiątych. Na ich samym początku bodajże. Narciarstwo mało znane wtedy, no i nad morzem samym nikt nie jeździł prawie. Nigdy nie zapomnę wzroku ludzi. Byłem wtedy taki dumny z mojego Taty i z siebie. Czułem, że robię coś niezwykłego, ja mały brzdąc.

Śmierć do mnie w ogóle nie dotarła na początku, nie dopuszczałem do moich myśli jakiejkolwiek tragedii, dlatego mogłem zająć się formalnościami. Moja Siostra i moja mama nie były w stanie normalnie funkcjonować. Uwidoczniło się u nich załamanie nerwowe graniczące z histerią. Moja Mama wchodząc do kostnicy doznała szoku. Uklęknęła u stóp Taty, nie patrząc na twarz wcale, a zrobiła tak, gdyż po stopach go rozpoznała. Po jego charakterystycznych stopach, zawsze rozszerzonych do zewnątrz. Objęła stopy i nie chciała ich puścić. Musiałem Mamę siłę odrywać od Taty. Po pogrzebie myślałem sobie, miną dwa, może trzy, lata, rana się zabliźni. Nic z tych rzeczy. Z każdym rokiem brakuje mi go coraz bardziej. Brakuje mi go czasami tak bardzo, że muszę natychmiast przestać o nim myśleć, a wtedy uciekam nad morze, na molo w Orłowie lub do lasu. Ostatnio pisałem krótki felieton o wydarzeniach z grudnia siedemdziesiątego roku, z racji czterdziestej piątej rocznicy. Mój Tato będąc wtedy młodym oficerem Marynarki Wojennej odmówił wykonania rozkazu wyjścia z podległym mu plutonem zabezpieczającym. Felieton pisałem w oparciu o materiał źródłowy z Instytutu Pamięci Narodowej, o własne dziecięce wspomnienia i wspomnienia o moim ojcu. Był przez kilka dni w moich myślach nieustannie. Po napisaniu tych paru zdań dostałem załamania nerwowego. Wylądowałem na pogotowiu.

Mój Tatuś był człowiekiem głębokiej wiary. Gdy był na lądzie dzień zaczynał od gimnastyki i porannej mszy o godzinie siódmej rano codziennie. Ja niestety wiarę utraciłem będąc młodym emigrantem. Mój Tato, abym wiarę odzyskał, podjął piątkowe całodniowe głodówki oraz przestał jeść mięso. Na miesiąc przed jego śmiercią byliśmy ostatni raz razem w kościele. Bardzo się cieszył, bardzo, że znów razem jesteśmy i stoimy przed Bogiem. Delikatnie, z powrotem wracałem do wiary, ale śmierć Taty przerwała moje odrodzenie. Ta śmierć na drodze spowodowała mój absolutny upadek duchowy, myślałem tylko tak, on wzór człowieka nieskazitelnego charakteru i niebywałej postawy moralnej, a ja, któż to za osobnik? Buntownik, bez wiary...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz