***
Telefon dzwonił długo, raz że wszystkie karetki gdzieś po interwencjach się błąkały, a dwa, pełno ludzi w izbie przyjęć. W końcu Adam wrócił ze swojego wyjazdu do chorego dziecka. Młody początkujący lekarz. Jeszcze wrażliwy, jeszcze cieńkoskórny.
Telefon dzwonił długo, raz że wszystkie karetki gdzieś po interwencjach się błąkały, a dwa, pełno ludzi w izbie przyjęć. W końcu Adam wrócił ze swojego wyjazdu do chorego dziecka. Młody początkujący lekarz. Jeszcze wrażliwy, jeszcze cieńkoskórny.
– Panie
doktorze, Panie doktorze, proszę, tutaj taka sprawa, dziesiąte
piętro, rozległy zawał serca, a pacjentka podobno bardzo ciężka – coś takiego, zamyślił się Adam. Nie przypuszczał jeszcze, co
go spotka. Gnali na sygnale w stronę blokowiska. Potem z dwójką
sanitariuszy windą do góry. Dzwonek. Drzwi otwiera przerażona
dziewczyna.
– Tam,
w tamtym pokoju leży mamusia – drżącym, łamiącym się
głosem, rzekła młoda kobieta. Oczom zespołu ukazało się łóżko,
a na nim leżała nieprzytomna kobieta monstrualnych rozmiarów.
– Ona
waży co najmniej trzysta kilo. My jej nie wyniesiemy panie doktorze – rzekł szeptem do Adama ucha sanitariusz.
– To co robimy? Ona musi natychmiast znaleźć się w szpitalu. Tylko straż pożarna nam zostaje i próba wyciągania pacjentki przez drzwi balkonowe i potem dźwigiem w dół – rzekł już tym razem głośniej Adam. W myślach wiedział w zasadzie, że to koniec życia, że już tutaj nic nie zrobi. Chłopcy rozpoczęli reanimację, a lekarz wydzwonił straż pożarną. Chłopaki strażaki nigdy nie zawodzą, w moment pojawili się w celach asysty.
– To co robimy? Ona musi natychmiast znaleźć się w szpitalu. Tylko straż pożarna nam zostaje i próba wyciągania pacjentki przez drzwi balkonowe i potem dźwigiem w dół – rzekł już tym razem głośniej Adam. W myślach wiedział w zasadzie, że to koniec życia, że już tutaj nic nie zrobi. Chłopcy rozpoczęli reanimację, a lekarz wydzwonił straż pożarną. Chłopaki strażaki nigdy nie zawodzą, w moment pojawili się w celach asysty.
Kobieta
wkrótce zmarła. Straż pożarna odjechała. Córka kompletnie
załamana w panice rozpoczęła swój chaotyczny słowny taniec.
– Co
ja teraz zrobię, co ja pocznę, jak to tak, panowie proszę, proszę
zabierzcie mamę do szpitala – ale Adam już wiedział, że jego
rola się tutaj skończyła. Życia nie uratował. Młodej kobiecie
już w niczym nie mógł pomóc. I wiedział również, że teraz to
tylko jeszcze grabarze będą mieli problem. Od tego mieszkania na
dziesiątym piętrze, aż po sam grób…
***
Środek pięknego lata. Popołudnie i super gorący dzień. Z nad morza tylko lekko chłodzący wiaterek. I ten cholerny straszliwy wypadek na trójmiejskiej eskaemce. Człowiek leżał pod zestawem kolejowym prawie w samych jego środku. Adam zszedł pod pociąg, aby być bliżej żyjącego jeszcze człowieka. Widok potworny. Chłop w sile wieku leżał na wznak, a na zmiażdżonej klatce piersiowej osadził się podczepiany ogromny kolejowy akumulator.
Środek pięknego lata. Popołudnie i super gorący dzień. Z nad morza tylko lekko chłodzący wiaterek. I ten cholerny straszliwy wypadek na trójmiejskiej eskaemce. Człowiek leżał pod zestawem kolejowym prawie w samych jego środku. Adam zszedł pod pociąg, aby być bliżej żyjącego jeszcze człowieka. Widok potworny. Chłop w sile wieku leżał na wznak, a na zmiażdżonej klatce piersiowej osadził się podczepiany ogromny kolejowy akumulator.
– Ach
jaki piękny zapach, kwiaty śliczne, tylko mi jakoś zimno bardzo – mówił do siebie konający człowiek. Adam podczołgał się do
niego. A w myślach miał tylko jedno – przecież ja go nie
uratuje, jak każę ruszyć skład, aby go wyciągnąć, to go
straszliwie z mieli do końca. Podnieść dźwigiem, też rady nie
dam, zresztą zanim tutaj przyjedzie, będzie po wszystkim. Co teraz,
cholera jasna, co teraz, Boże mój Boże pomocy, proszę o pomoc,
błagam.
Tutaj
tylko śmierć mogła pomóc, mogła wybawić. Jak najszybsza śmierć.
Leżąc pod tą kolejką młody lekarz cicho płakał. Wstrzykiwał
nieszczęśnikowi potężne dawki morfiny i wciąż płakał. Ale
zarazem wiedział, że musi się opamiętać, wziąć w cholerną
garść, poczekać na zgon, stwierdzić wreszcie ten pieprzony fakt,
że śmierć wreszcie nadeszła. Pół godziny i koniec agonii.
Wygramolił się spod pociągu. Brudny biały kitel rozdarty w pół
dopełniał grozy. Piękny słoneczny dzień zamienił się w
najgorszy koszmar. W ten dzień, prosząc o śmierć, ten młody
przecież jeszcze lekarz pękł. Będzie w końcu odporny lub
odejdzie z pogotowia. Pójdzie gdzieś do ośrodka i stanie się
doktorkiem pierwszego kontaktu, a o grabarzach już nie myślał…
***
Wigilijny dzień tej mroźnej zimy nie zapowiadał tej rodzinnej tragedii, gdyż już na drogach nie było zupełnie ruchu. A jednak stało się, poślizg i dwie natychmiastowe śmierci młodych ludzi na miejscu. Mąż i żona. Przed trzydziestką w wigilijny dzień.
Wigilijny dzień tej mroźnej zimy nie zapowiadał tej rodzinnej tragedii, gdyż już na drogach nie było zupełnie ruchu. A jednak stało się, poślizg i dwie natychmiastowe śmierci młodych ludzi na miejscu. Mąż i żona. Przed trzydziestką w wigilijny dzień.
– Panie
doktorze rozcięliśmy dach, aby pomóc ich wyciągnąć, jest życie,
powtarzam jest życie, proszę natychmiast wracać na miejsce
wypadku – kurwa, co jest kurwa, klął niemiłosiernie Adam,
wiedział, był pewny przecież, stwierdził bowiem dwa zgony na
miejscu wypadku, nie mógł się przecież pomylić. Gnali karetką
ile tylko mogli, na kompletnego maska. Kierowca sanitariusz nic nie
mówił, z zaciśniętymi ustami pędził jak wariat do miejsca tego
strasznego wypadku, przy którym przecież przed chwilą był…
A
tam niemowlę. W wyniku olbrzymiej siły uderzenia w słup wpadło
pod fotel pasażerki, swojej mamy…żyło, malutkie serduszko biło.
Wszystkich na miejscu wypadku radość ogarnęła, dzieciątko żywe,
poobijane, ale żywe i jego życiu żadne już niebezpieczeństwo w
tym momencie nie grozi.
Adam
wracał do domu po dyżurze kompletnie rozbity. Wracał do żony
swojej, do dzieci. Będzie po południu celebrował pierwszy dzień
Świąt Bożego Narodzenia w domu, po tym ciężkim dyżurze. Myślami
jednak był przy tych młodych rodzicach. Przy tym dziecku. Przy jego
dziadkach. Gdy wychodził z pracy rzekła do niego jeszcze na
odchodne dyżurna pielęgniarka – doktorze oni jechali do
swoich rodziców na wigilię – patrzył na nią przez długie
sekundy, nic nie mówił, gdy odwrócił z powrotem głowę, to łzy
ciurkiem leciały mu po twarzy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz