sobota, 14 stycznia 2017

Pogotowie. Trzy krótkie historie.

***
T
elefon dzwonił długo, raz że wszystkie karetki gdzieś po interwencjach się błąkały, a dwa, pełno ludzi w izbie przyjęć. W końcu Adam wrócił ze swojego wyjazdu do chorego dziecka. Młody początkujący lekarz. Jeszcze wrażliwy, jeszcze cieńkoskórny.
Panie doktorze, Panie doktorze, proszę, tutaj taka sprawa, dziesiąte piętro, rozległy zawał serca, a pacjentka podobno bardzo ciężka – coś takiego, zamyślił się Adam. Nie przypuszczał jeszcze, co go spotka. Gnali na sygnale w stronę blokowiska. Potem z dwójką sanitariuszy windą do góry. Dzwonek. Drzwi otwiera przerażona dziewczyna.
Tam, w tamtym pokoju leży mamusia – drżącym, łamiącym się głosem, rzekła młoda kobieta. Oczom zespołu ukazało się łóżko, a na nim leżała nieprzytomna kobieta monstrualnych rozmiarów.
Ona waży co najmniej trzysta kilo. My jej nie wyniesiemy panie doktorze – rzekł szeptem do Adama ucha sanitariusz.

– To co robimy? Ona musi natychmiast znaleźć się w szpitalu. Tylko straż pożarna nam zostaje i próba wyciągania pacjentki przez drzwi balkonowe i potem dźwigiem w dół – rzekł już tym razem głośniej Adam. W myślach wiedział w zasadzie, że to koniec życia, że już tutaj nic nie zrobi. Chłopcy rozpoczęli reanimację, a lekarz wydzwonił straż pożarną. Chłopaki strażaki nigdy nie zawodzą, w moment pojawili się w celach asysty.
Kobieta wkrótce zmarła. Straż pożarna odjechała. Córka kompletnie załamana w panice rozpoczęła swój chaotyczny słowny taniec.
Co ja teraz zrobię, co ja pocznę, jak to tak, panowie proszę, proszę zabierzcie mamę do szpitala – ale Adam już wiedział, że jego rola się tutaj skończyła. Życia nie uratował. Młodej kobiecie już w niczym nie mógł pomóc. I wiedział również, że teraz to tylko jeszcze grabarze będą mieli problem. Od tego mieszkania na dziesiątym piętrze, aż po sam grób…

***
Środek pięknego lata. Popołudnie i super gorący dzień. Z nad morza tylko lekko chłodzący wiaterek. I ten cholerny straszliwy wypadek na trójmiejskiej eskaemce. Człowiek leżał pod zestawem kolejowym prawie w samych jego środku. Adam zszedł pod pociąg, aby być bliżej żyjącego jeszcze człowieka. Widok potworny. Chłop w sile wieku leżał na wznak, a na zmiażdżonej klatce piersiowej osadził się podczepiany ogromny kolejowy akumulator.
Ach jaki piękny zapach, kwiaty śliczne, tylko mi jakoś zimno bardzo – mówił do siebie konający człowiek. Adam podczołgał się do niego. A w myślach miał tylko jedno – przecież ja go nie uratuje, jak każę ruszyć skład, aby go wyciągnąć, to go straszliwie z mieli do końca. Podnieść dźwigiem, też rady nie dam, zresztą zanim tutaj przyjedzie, będzie po wszystkim. Co teraz, cholera jasna, co teraz, Boże mój Boże pomocy, proszę o pomoc, błagam.
Tutaj tylko śmierć mogła pomóc, mogła wybawić. Jak najszybsza śmierć. Leżąc pod tą kolejką młody lekarz cicho płakał. Wstrzykiwał nieszczęśnikowi potężne dawki morfiny i wciąż płakał. Ale zarazem wiedział, że musi się opamiętać, wziąć w cholerną garść, poczekać na zgon, stwierdzić wreszcie ten pieprzony fakt, że śmierć wreszcie nadeszła. Pół godziny i koniec agonii. Wygramolił się spod pociągu. Brudny biały kitel rozdarty w pół dopełniał grozy. Piękny słoneczny dzień zamienił się w najgorszy koszmar. W ten dzień, prosząc o śmierć, ten młody przecież jeszcze lekarz pękł. Będzie w końcu odporny lub odejdzie z pogotowia. Pójdzie gdzieś do ośrodka i stanie się doktorkiem pierwszego kontaktu, a o grabarzach już nie myślał…

***
Wigilijny dzień tej mroźnej zimy nie zapowiadał tej rodzinnej tragedii, gdyż już na drogach nie było zupełnie ruchu. A jednak stało się, poślizg i dwie natychmiastowe śmierci młodych ludzi na miejscu. Mąż i żona. Przed trzydziestką w wigilijny dzień.
Panie doktorze rozcięliśmy dach, aby pomóc ich wyciągnąć, jest życie, powtarzam jest życie, proszę natychmiast wracać na miejsce wypadku – kurwa, co jest kurwa, klął niemiłosiernie Adam, wiedział, był pewny przecież, stwierdził bowiem dwa zgony na miejscu wypadku, nie mógł się przecież pomylić. Gnali karetką ile tylko mogli, na kompletnego maska. Kierowca sanitariusz nic nie mówił, z zaciśniętymi ustami pędził jak wariat do miejsca tego strasznego wypadku, przy którym przecież przed chwilą był…
A tam niemowlę. W wyniku olbrzymiej siły uderzenia w słup wpadło pod fotel pasażerki, swojej mamy…żyło, malutkie serduszko biło. Wszystkich na miejscu wypadku radość ogarnęła, dzieciątko żywe, poobijane, ale żywe i jego życiu żadne już niebezpieczeństwo w tym momencie nie grozi.
Adam wracał do domu po dyżurze kompletnie rozbity. Wracał do żony swojej, do dzieci. Będzie po południu celebrował pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia w domu, po tym ciężkim dyżurze. Myślami jednak był przy tych młodych rodzicach. Przy tym dziecku. Przy jego dziadkach. Gdy wychodził z pracy rzekła do niego jeszcze na odchodne dyżurna pielęgniarka – doktorze oni jechali do swoich rodziców na wigilię – patrzył na nią przez długie sekundy, nic nie mówił, gdy odwrócił z powrotem głowę, to łzy ciurkiem leciały mu po twarzy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz