***
Kol posiadał swoje biura w pięknej, olbrzymiej, poniemieckiej willi, w starej dzielnicy miasta porośniętej jeszcze starszymi dębami. To praktykujący adwokat nie będący pierwszej już młodości, aczkolwiek z ogromnym doświadczeniem i prawniczym nerwem. Codziennie pod dachem jego kancelarii ścierało się dobro ze złem, na tej śmiesznej wadze człowieczej sprawiedliwości.
Kol posiadał swoje biura w pięknej, olbrzymiej, poniemieckiej willi, w starej dzielnicy miasta porośniętej jeszcze starszymi dębami. To praktykujący adwokat nie będący pierwszej już młodości, aczkolwiek z ogromnym doświadczeniem i prawniczym nerwem. Codziennie pod dachem jego kancelarii ścierało się dobro ze złem, na tej śmiesznej wadze człowieczej sprawiedliwości.
Prawnik
musi żyć. Musi żyć dobrze, lepiej od innych. Dlatego kasa im nie
obca. Dla niej zrobią wszystko. Tej zimy Kol jak zwykle udał się
na narty zostawiając w pracy samego bezdecyzyjnego asystenta. Jan
pracował u Kola od nie dawna. Chłonął wszystko i uczył się
bardzo szybko. Obaj wiedzieli, że dwa tygodnie szybko miną, a nic
wielkiego nie może się przecież wydarzyć. Druga asystentka Kola,
niejaka Maja, też gdzieś wtedy wyjechała. W końcu to były zimowe
ferie.
Jan
tego właśnie dnia wyjątkowo wcześniej zjawił się w biurze.
Szczęśliwy, uśmiechnięty, od poranka żywo zabrał się do pracy.
Do godziny jedenastej, w zasadzie nic się nie działo, a tu nagle
bum.
Do
kancelarii przyszła mamusia z synkiem. Synek na oko 25 lat, dwa
metry wzrostu, tak zwany kark. Mamusia damulka odpicowana. Z wyglądu
naiwna, ale w głębi cwaniara. Od lat wielu stara przemytniczka, a
obecnie handlująca ziemią pozyskiwaną od wiejskich pijaków.
Typowa przewalaczka.
– Dzień
dobry panie mecenasie, czy jest mecenas Kol?
– Nie ma mecenasa. Będzie za dwa tygodnie. Jak mogę państwu pomóc? – odparł Jan, lekko wewnątrz zaniepokojony. O co tutaj chodzi myślał, mierząc wzrokiem intruzów w jego tak dobrze rozpoczętym dniu.
– Panie mecenasie bardzo pana proszę o pomoc. Bardzo. Syn musi już pod koniec tygodnia stawić się we Wronkach, znaczy w tym więźniu, no ma tą karę zacząć odrabiać w końcu. Myśmy ustalili, że to się da jakoś, no wie pan sam. Już przekazałam to i owo, znaczy się nie mało. Pan zobaczy jaki mój synuś niewinny. Jaki to on chłopczyna. Jego tam.
– Droga pani – Jan przerwał ten wywód w porę, bo i jeszcze babsko by się mu poryczało – ja nic nie mogę zrobić. Raz, że sprawy nie znam. Dwa, że mecenas Kol ma wyłączony telefon. Zawsze tak robi. Jest za granicą. Ostatnie słowa Jan przez zęby cedził. Miał już dość tej głupiej sytuacji. Syn tego babsztyla wyglądał na rasowego bandytę.
– Co on takiego zrobił – myślał Jan. Wiedział też, że jak dostał wyrok to musi iść siedzieć, no nie może być tutaj mataczenia. A jednak mylił się, gdyż babsko nalegało, że kasa popłynęła strumieniem, aby tego osiłka reklamować.
– Nie ma mecenasa. Będzie za dwa tygodnie. Jak mogę państwu pomóc? – odparł Jan, lekko wewnątrz zaniepokojony. O co tutaj chodzi myślał, mierząc wzrokiem intruzów w jego tak dobrze rozpoczętym dniu.
– Panie mecenasie bardzo pana proszę o pomoc. Bardzo. Syn musi już pod koniec tygodnia stawić się we Wronkach, znaczy w tym więźniu, no ma tą karę zacząć odrabiać w końcu. Myśmy ustalili, że to się da jakoś, no wie pan sam. Już przekazałam to i owo, znaczy się nie mało. Pan zobaczy jaki mój synuś niewinny. Jaki to on chłopczyna. Jego tam.
– Droga pani – Jan przerwał ten wywód w porę, bo i jeszcze babsko by się mu poryczało – ja nic nie mogę zrobić. Raz, że sprawy nie znam. Dwa, że mecenas Kol ma wyłączony telefon. Zawsze tak robi. Jest za granicą. Ostatnie słowa Jan przez zęby cedził. Miał już dość tej głupiej sytuacji. Syn tego babsztyla wyglądał na rasowego bandytę.
– Co on takiego zrobił – myślał Jan. Wiedział też, że jak dostał wyrok to musi iść siedzieć, no nie może być tutaj mataczenia. A jednak mylił się, gdyż babsko nalegało, że kasa popłynęła strumieniem, aby tego osiłka reklamować.
– Droga
pani. Drogi panie, ponieważ nie jestem w temacie, powiem tak. Proszę
stawić się na wykonywanie kary. Proszę to kategorycznie zrobić.
Przyjedzie mecenas Kol, będziemy się dalej starać o załatwienie
sprawy. Mówiąc owe słowa, Jan wstał za biurka i tym samym
zachęcił to mierżące go towarzystwo do wyjścia. Poszli w siną
dal. Jan wpadł z powrotem w krzesło. Ten dzień dla niego już się
skończył. Dobry dzień zamienił się w dzień bagienny. Wszystko
wokoło drżało.
– Ile
kasy przytulił ten cały cholerny Kol – myślał intensywnie
Jan – co ten kark zrobił?
Gdy
Kol wrócił, to dopiero po tygodniu, od jego powrotu, Janek nawiązał
od niechcenia do sprawy. Kol jak zwykle przedstawił mu swoją wersję
wydarzeń, na okrągło. Tak go zresztą uczył – mów tak,
aby nic nie powiedzieć, czyli na okrągło.
Po
latach Jan dowiedział się, że kark uczestniczył w okrutnym
zbiorowym gwałcie na młodziutkiej dziewczynie. Faktycznie nic nie
zrobił. Nic się przecież takiego nie stało się…
Mamusia
smarując na lewo i prawo, wyprowadziła synusia z więźnia po kilku
zaledwie miesiącach odsiadki, na zły stan zdrowia. Kol czerpał od
mamusi kasę garściami. Może coś jeszcze, bo i w miarę atrakcyjna
była...
***Maja
z Kolem pracowała od lat. Poznali się na uczelni. Kol zawsze się w
niej podkochiwał. A teraz ona gruba potwornie. Taki babski kloc, ale
z ujmującym uśmiechem oraz codzienną serdecznością. Zawsze coś
do kancelarii przyniosła. Do zjedzenia oczywiście. Przeważnie
ciasta. Nieustanne mieliła zębami. Wtedy, gdy jadła i też wtedy,
gdy przez telefon rozmawiała. Tego dnia w sali konferencyjnej
siedzieli w trójkę. Dzień smutny był jesienny. Przerżnięte dwie
sprawy. Kasa bokiem przeszła, nawet jej nie powąchali. I do tego
jeszcze Jana żona szału dostała. Szykuje się ciężki rozwód.
Godzinę intensywnie rozmawiali. Naradzali się, analizowali. W
pewnym momencie Maja złożyła rączki – chłopcy wybaczcie – rzekła, i z grymasem na twarzy wstała. Wyprostowała się,
przybrała jakąś nie naturalną dla siebie postawę, jęknęła,
odwróciła się i twardym głośnym krokiem, waląc obcasami o
korytarzowe kafle, łub, łub, łub, pomaszerowała w stronę
łazienki. Trzasnęły drzwi. Głośnym hukiem opadła deska
sedesowa. Po chwili rozległy się armatnie wystrzały. Serie z broni
maszynowej. Wybuchy min. Jan spojrzał na Kola. Ten cały czerwony
rzekł – proszę zamknij chociaż nasze drzwi tutaj, czy ona
zwariowała, co tam cholera, czy ona to przeżyje? A Jan sobie
myślał, w takiej poważnej kancelarii, takie jaja – ale co
tam... nic co ludzkie, nie może mi być obce w końcu. Już
nigdy od Mai nic nie wzięli do jedzenia. Za każdym razem, gdy na
konferencyjny stół kładła coś do jedzenia, widzieli przed oczyma
film o łazienkowej artylerii. Nawet tutaj, u prawników, może być
czasami zupełnie na luzie. Ale tylko czasami. W końcu robimy kasę,
czyż nie tak?
***Stało
się najgorsze w życiu Jana. Rozwód. Droga przez sądowe męki i
katusze we własnej sprawie. Wojna o każdy cal majątku. Wojna o
wszystko. Furia emocji. Była żona dąży do zniszczenia. Walcem
jedzie. Kwitami na Jana macha przed babskim składem sędziowskim. Że
niby on to, czy tamto, w życiu robił i kasę musi mieć, znaczy się
chowa ją, w ziemi zakupując gdzieś. Jan zdążył wszystko
sprzedać. Uciekł sprzed topora. Sędzia nie daje za wygraną.
– Z czego pan się utrzymuje?
– Nie pracuje już wysoki sądzie – rzekł Jan. Zwolnił się przecież, firmę wyrejestrował, zatarł ślady.
– Ale ja się nie pytam czy pan pracuje, czy też pan i nie pracuje. Bo ja wiem, że pan nie pracuje. Ja się pytam z czego pan się utrzymuje teraz, pozostając od roku bez pracy? To suche babsko, nie dawało mu wytchnienia. Tak jak była stara, tak jednak żwawo jechała po nim walcem. Jan patrząc na nią, widział jak bardzo się wyżywa, jak bardzo mściwie w sumie i z lekką ironią połączoną z sadystyczną przyjemnością bawi się nim jak kukiełką.
– Orzesz ty krwawico, ty wampirzyco, ty – wyszeptał Jan pod nosem.
– Co pan tam mamle, nic nie słyszę, proszę głośniej – naciska – z czego pan się utrzymuje?
– Ze zbieractwa runa leśnego. Kurków grzybków, jagódków wysoki sądzie, uzbieram...
– To jest obraza sądu, to jest kpina, ja panu, ja na pana nałożę karę sądową, zapłaci pan pięćset złotych, pan mi tutaj opowiada jakieś banialuki, panie.
– Wysoki sądzie, jak powiedziałem kurków, jagódków, ze zbieractwa żyję. A karę zapłacę, no i co?
– Z czego pan się utrzymuje?
– Nie pracuje już wysoki sądzie – rzekł Jan. Zwolnił się przecież, firmę wyrejestrował, zatarł ślady.
– Ale ja się nie pytam czy pan pracuje, czy też pan i nie pracuje. Bo ja wiem, że pan nie pracuje. Ja się pytam z czego pan się utrzymuje teraz, pozostając od roku bez pracy? To suche babsko, nie dawało mu wytchnienia. Tak jak była stara, tak jednak żwawo jechała po nim walcem. Jan patrząc na nią, widział jak bardzo się wyżywa, jak bardzo mściwie w sumie i z lekką ironią połączoną z sadystyczną przyjemnością bawi się nim jak kukiełką.
– Orzesz ty krwawico, ty wampirzyco, ty – wyszeptał Jan pod nosem.
– Co pan tam mamle, nic nie słyszę, proszę głośniej – naciska – z czego pan się utrzymuje?
– Ze zbieractwa runa leśnego. Kurków grzybków, jagódków wysoki sądzie, uzbieram...
– To jest obraza sądu, to jest kpina, ja panu, ja na pana nałożę karę sądową, zapłaci pan pięćset złotych, pan mi tutaj opowiada jakieś banialuki, panie.
– Wysoki sądzie, jak powiedziałem kurków, jagódków, ze zbieractwa żyję. A karę zapłacę, no i co?
Jan
jednak uszedł spod walca. Wyszedł z sądu z uśmiechem. Zaraz potem
rzucił kancelarię. Rzucił żonę wariatkę. Rzucił życie swoje
kolejny raz. Zacznie wszystko od początku, nie po raz pierwszy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz