To w czasach stanu wojennego przyszło Jankowi zdawać maturę. W jego licealnej klasie Piotr należał do najlepszych uczniów. Raczej nie utrzymywał z nim kontaktu przez całą orłowską szkółkę. Jednak znajomość pogłębili podczas wspólnego zdawania do Wyższej Szkoły Morskiej, na Wydział Nawigacyjny. Janek nie dostał się, a Piotruś tak. Po egzaminach odwiedzili się parę razy. Janek bardzo polubił tego chłopaka, za to coś, takiego innego w nim, trudnego do określenia, ale natychmiast objawiającego się podczas rozmowy. Piotr bardzo zamknięty, przeciwieństwo Janka, ale znów w rozmowach burzliwie aktywny jednocześnie wyraźnie krążący razem ze swoimi myślami gdzieś w kosmosie. Był, ale paradoksalnie jakby go jednocześnie nie było. Skórę na twarzy miał bardzo bladą, lekko przezroczystą, przez którą wyzierały fioletowe malutkie żyłki. Jego czupryna zawsze zburzona z dużymi kręconymi czarnymi lokami przykuwała uwagę.
Tym
chłopcom przyszło żyć i dojrzewać w czasach brunatnej domowej
wojny Jaruzelskiego prowadzonej przeciwko ludziom chcącym być
wolnymi. Końcówka czerwonego chaosu śmierdziała pełnym marazmem,
ale w ludziach dziwnym trafem nie gasła nadzieja na lepsze jutro.
Janek
pomieszkiwał wtedy, całe wczesne lata osiemdziesiąte między
innymi z Anną, w Oliwie, w jej przytulnej kawalerce. Chodził na
Uniwerek Gdański. Dosłownie chodził, bo do nauki zapału w nim nie
było. Studiował ekonomię, jeździł całymi zimami w góry na
narty, a latem włóczył się po Polsce. Dni mijały sielankowo,
beztrosko. Jadł dużo lodów, pił jedyne wtedy w sklepach piwsko
gdańskie i pieprzył się bezustannie z Anną. W głowie miał tylko
jedno, wyjechać jak najszybciej z kraju do "zachodniego raju",
jak najdalej, do Ameryki najlepiej.
Mitologizował
zachód zupełnie. Myślał tylko o ucieczce do wolności. Któregoś
tam dnia, podczas kolejnych studenckich leniwych dni, wydzwonił go
szkolny kolega, niejaki Wujo. To on najbliżej trzymał się w liceum
z Piotrusiem.
– Jutro
pogrzeb Piotra, mam nadzieję, że będziesz – krótka
składanka słowna. Szok. Dramat. Nie mógł uwierzyć, był przecież
bardzo młodym jeszcze człowiekiem. Kompletnie nie rozumiał, cóż
to znaczy, być po tamtej stronie. Chociaż dzisiaj jest już stary,
to też nie rozumie i zapewne do samej śmierci nie zrozumie, ale
przynajmniej stara się być bardziej czujnym. On teraz wie, że to
może przyjść w każdej chwili, czy sekundzie życia, tak jak grypa
albo katar. Tylko, że jak już kostucha przyjdzie, to hop siup i nie
ma człowieka, tak po prostu, a całe jego minione życie razem z nim
zostanie zapakowane do czarnego wora. Wtedy, ponad trzydzieści lat
temu, gdy jego młode życie stało przed nim, razem z planami
zbawienia świata, to śmierć była dla niego czymś kompletnie
nierealnym.
Pojechał
na pogrzeb. Było mu bardzo smutno i w tym smutku został zupełnie
sam. Z jego klasy oprócz niego samego, Wuja i Oli nikogo więcej.
Dramat to podwójny, bo Ola w ciąży z Piotrusiem. Jeszcze wtedy nie
wiedział co się stało, nie pytał też nikogo, no bo jak w takim
dniu się pytać o cokolwiek? Słowa zawarte w pożegnaniu Piotra,
które wygłosił Ksiądz, wyjaśniły wszystko. Piotruś został
bohaterem. Zginął ratując inne życie. Oddał siebie, życie
swoje, za kogoś obcego, za kogoś kto potrzebował pomocy. Nie wahał
się skoczyć tonącemu na ratunek. Udar słoneczny i w tym jednym
feralnym momencie znalazł się w sytuacji bez wyjścia, a morze
gwałtownie zabrało go aż na same dno. Nie miał żadnych szans, a
przecież świetnie pływał, doskonale żeglował, znał i chociaż
trochę rozumiał morski żywioł. Janek będzie o tym pamiętać do
końca swojego życia. Tak cholernie to przeżył, tak okrutnie, a
teraz brakuje mu go tutaj. Bardzo, po tylu latach...
Po
kilku dniach, po pogrzebie, znalazł się w domu u swojego
przyjaciela od flaszki, Pawła. Po jakimś czasie pojawił się
Maciek. Andrzej już tam był i coś brzdąkał na pianinie. Usiadł
w kącie. Doszedł jeszcze Marcin z Krzysztofem. Otworzyli po browcu.
Po jakimś czasie wesołości rozbudzonej młodością i opowiastkami
z głupawych szkolnych przygód, musiał im powiedzieć, że Piotra
już nie będzie wśród nich. Gdy to usłyszeli, że pogrzeb już
był i w ogóle Ola będzie sama, to Andrzej odwrócił się ponownie
w stronę pianina i począł brzdąkać na nim jakiegoś marsza
żałobnego. Gdy skończył z hukiem zamknął wieko i odwrócił się
w ich stronę.
– Wykruszamy się – prawie krzyczał. A mieli wtedy, zaledwie po dwadzieścia lat…
– Wykruszamy się – prawie krzyczał. A mieli wtedy, zaledwie po dwadzieścia lat…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz