sobota, 14 stycznia 2017

Śmierć i pianino

     
To w czasach stanu wojennego przyszło Jankowi zdawać maturę. W jego licealnej klasie Piotr należał do najlepszych uczniów. Raczej nie utrzymywał z nim kontaktu przez całą orłowską szkółkę. Jednak znajomość pogłębili podczas wspólnego zdawania do Wyższej Szkoły Morskiej, na Wydział Nawigacyjny. Janek nie dostał się, a Piotruś tak. Po egzaminach odwiedzili się parę razy. Janek bardzo polubił tego chłopaka, za to coś, takiego innego w nim, trudnego do określenia, ale natychmiast objawiającego się podczas rozmowy. Piotr bardzo zamknięty, przeciwieństwo Janka, ale znów w rozmowach burzliwie aktywny jednocześnie wyraźnie krążący razem ze swoimi myślami gdzieś w kosmosie. Był, ale paradoksalnie jakby go jednocześnie nie było. Skórę na twarzy miał bardzo bladą, lekko przezroczystą, przez którą wyzierały fioletowe malutkie żyłki. Jego czupryna zawsze zburzona z dużymi kręconymi czarnymi lokami przykuwała uwagę.
Tym chłopcom przyszło żyć i dojrzewać w czasach brunatnej domowej wojny Jaruzelskiego prowadzonej przeciwko ludziom chcącym być wolnymi. Końcówka czerwonego chaosu śmierdziała pełnym marazmem, ale w ludziach dziwnym trafem nie gasła nadzieja na lepsze jutro.
 Janek pomieszkiwał wtedy, całe wczesne lata osiemdziesiąte między innymi z Anną, w Oliwie, w jej przytulnej kawalerce. Chodził na Uniwerek Gdański. Dosłownie chodził, bo do nauki zapału w nim nie było. Studiował ekonomię, jeździł całymi zimami w góry na narty, a latem włóczył się po Polsce. Dni mijały sielankowo, beztrosko. Jadł dużo lodów, pił jedyne wtedy w sklepach piwsko gdańskie i pieprzył się bezustannie z Anną. W głowie miał tylko jedno, wyjechać jak najszybciej z kraju do "zachodniego raju", jak najdalej, do Ameryki najlepiej.
Mitologizował zachód zupełnie. Myślał tylko o ucieczce do wolności. Któregoś tam dnia, podczas kolejnych studenckich leniwych dni, wydzwonił go szkolny kolega, niejaki Wujo. To on najbliżej trzymał się w liceum z Piotrusiem.
– Jutro pogrzeb Piotra, mam nadzieję, że będziesz – krótka składanka słowna. Szok. Dramat. Nie mógł uwierzyć, był przecież bardzo młodym jeszcze człowiekiem. Kompletnie nie rozumiał, cóż to znaczy, być po tamtej stronie. Chociaż dzisiaj jest już stary, to też nie rozumie i zapewne do samej śmierci nie zrozumie, ale przynajmniej stara się być bardziej czujnym. On teraz wie, że to może przyjść w każdej chwili, czy sekundzie życia, tak jak grypa albo katar. Tylko, że jak już kostucha przyjdzie, to hop siup i nie ma człowieka, tak po prostu, a całe jego minione życie razem z nim zostanie zapakowane do czarnego wora. Wtedy, ponad trzydzieści lat temu, gdy jego młode życie stało przed nim, razem z planami zbawienia świata, to śmierć była dla niego czymś kompletnie nierealnym.
Pojechał na pogrzeb. Było mu bardzo smutno i w tym smutku został zupełnie sam. Z jego klasy oprócz niego samego, Wuja i Oli nikogo więcej. Dramat to podwójny, bo Ola w ciąży z Piotrusiem. Jeszcze wtedy nie wiedział co się stało, nie pytał też nikogo, no bo jak w takim dniu się pytać o cokolwiek? Słowa zawarte w pożegnaniu Piotra, które wygłosił Ksiądz, wyjaśniły wszystko. Piotruś został bohaterem. Zginął ratując inne życie. Oddał siebie, życie swoje, za kogoś obcego, za kogoś kto potrzebował pomocy. Nie wahał się skoczyć tonącemu na ratunek. Udar słoneczny i w tym jednym feralnym momencie znalazł się w sytuacji bez wyjścia, a morze gwałtownie zabrało go aż na same dno. Nie miał żadnych szans, a przecież świetnie pływał, doskonale żeglował, znał i chociaż trochę rozumiał morski żywioł. Janek będzie o tym pamiętać do końca swojego życia. Tak cholernie to przeżył, tak okrutnie, a teraz brakuje mu go tutaj. Bardzo, po tylu latach...
Po kilku dniach, po pogrzebie, znalazł się w domu u swojego przyjaciela od flaszki, Pawła. Po jakimś czasie pojawił się Maciek. Andrzej już tam był i coś brzdąkał na pianinie. Usiadł w kącie. Doszedł jeszcze Marcin z Krzysztofem. Otworzyli po browcu. Po jakimś czasie wesołości rozbudzonej młodością i opowiastkami z głupawych szkolnych przygód, musiał im powiedzieć, że Piotra już nie będzie wśród nich. Gdy to usłyszeli, że pogrzeb już był i w ogóle Ola będzie sama, to Andrzej odwrócił się ponownie w stronę pianina i począł brzdąkać na nim jakiegoś marsza żałobnego. Gdy skończył z hukiem zamknął wieko i odwrócił się w ich stronę.
– Wykruszamy się – prawie krzyczał. A mieli wtedy, zaledwie po dwadzieścia lat…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz